Przejdź do głównej zawartości

Początek

Dzień był pochmurny i dżdżysty. Malwina Czereśniak samotnie wracała z nocnej imprezy, nucąc radośnie pod nosem znany przebój Rolling Stonesów. Była bardzo zadowolona, tego dnia bowiem udało jej zaliczyć ważny egzamin, a chłopak, który od dawna jej się podobał, zaprosił ją na urodziny. Postanowiła również, ostatecznie i nieodwołalnie, posłać do wszystkich diabłów dupka, który nękał ją od kilku tygodni.


“Już się go nie boję” - pomyślała - “albo zostawi mnie w spokoju, albo naślę na niego gliny, właśnie tak!”. Fakt wypicia na imprezie paru drinków tylko utwierdził ją w tej decyzji. Pogrążona w euforii, zaabsorbowana myślami i snuciem planów na przyszłość, zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że jest śledzona. Ktoś bacznie obserwował dziewczynę, od momentu, gdy wyszła z klubu i szedł za nią aż do Parku Oliwskiego. Wybrał odpowiedni moment, by z zaskoczenia złapać od tyłu swą ofiarę. Przejmujący krzyk Malwiny Czereśniak momentalnie ucichł, zduszony silną ręką mordercy…

Weterynarz przystępuje do akcji



Jak zwykle w godzinach popołudniowych w przytulnej poczekalni kliniki doktora Sławińskiego było tłoczno i gwarno. Tego dnia w przychodni przyjmował tylko jeden lekarz, Adam Wierzbicki, który nie wiedział w co włożyć ręce. Reszta personelu medycznego była zajęta przy dość skomplikowanej operacji stawu biodrowego, część przebywała na urlopie. Właściciel kliniki wyjechał do Wrocławia na szkolenie. Doktor Wierzbicki, we współpracy z pielęgniarką, dwoił się i troił - udzielał porad lekarskich, wypisywał recepty, badał, robił zastrzyki i podtrzymywał na duchu niepocieszonych. Niekiedy próba zbadania pacjenta napotkała na poważne komplikacje. Wówczas do akcji wkraczała pielęgniarka, dość korpulentna kobieta w kwiecie wieku, która przez lata pracy w klinice zyskała przydomek “niezawodnej pani Krysi”. Pani Krysia stanowczo, acz łagodnie przytrzymywała pacjenta, tak żeby doktor mógł dokładnie go obejrzeć. Zdarzały się sytuacje, że pomimo zastosowanych środków ostrożności, został przez pacjenta ugryziony lub podrapany. Tak, Adam Wierzbicki był weterynarzem, leczył chore zwierzęta, a swoją pracę kochał ponad wszystko. Podczas dzisiejszego dyżuru w przychodni zdążył przyjąć już ze cztery koty o dość krewkim usposobieniu, dwa psy w tym jednego z objawami zatrucia pokarmowego, świnkę morską, papugę oraz szczurka albinosa. Właśnie zdejmował szwy z łapy sympatycznego bernardyna, który zdążył już zaślinić prawie cały stół zabiegowy, kiedy z poczekalni dobiegły odgłosy zamieszania. 


- Co tam się dzieje, pani Krysiu? - zaniepokoił się weterynarz, podnosząc wzrok znad wielkiej głowy bernardyna, dzięki czemu jego krótko ostrzyżone, ciemne włosy w porę uniknęły kąpieli w psiej ślinie. 

Pielęgniarka nie zdążyła zareagować, gdyż dosłownie chwilę później do gabinetu wtargnęła (choć w tym przypadku bardziej trafnym określeniem byłoby- wturlała się) niska i przysadzista dama kołysząca się na krótkich nogach niczym kaczka. Prowadziła za sobą wystraszonego labradora, który za żadne skarby nie zamierzał wejść do środka i ciągnął smycz w przeciwną stronę. 

- Błagam, panie doktorze, musi nam pan pomóc - wysapała kobieta - to pilne, nie możemy czekać. 

Adam kiwnął głową ze zrozumieniem. Szybko i sprawnie dokończył zdejmowanie szwów, pożegnał się z dzielnym bernardynem i jego właścicielem, po czym niezwłocznie zajął się kolejnym pacjentem. Jak się okazało, pies miał 5 lat i od dłuższego czasu był pacjentem kliniki z powodu wrodzonej choroby serca. Cierpiał na niedomykalność zastawek. Pani Wasilewska, właścicielka zwierzaka, wyznała, że Reymont (tak miał na imię) od wczorajszego wieczora stał się jakiś markotny, przez cały czas leżał na boku, nie chciał nic jeść ani pić. Kiedy dzisiaj po południu zaczął mieć problemy z oddychaniem, pani Wasilewska czym prędzej przywiozła go do kliniki. Zwierzak był cały rozdygotany i niespokojny. Postawiony na stole dostał napadu szału, z trudem udało się go utrzymać. Pani Krysia, z dodatkową pomocą właścicielki, zdołała jakoś ujarzmić pacjenta. Pies ciężko oddychał, a jego drobnym ciałem raz po raz wstrząsały drgawki. Adam, uzbrojony w stetoskop i rękawice, przystąpił do badania. Stan Reymonta był bardzo niepokojący, zważywszy również na fakt, że chorował na serce. Badanie fizykalne wykazało mocno przyspieszone tętno, nierówną pracę serca, szmer przedsionkowo-komorowy, napięte mięśnie i nieznacznie zaczerwienione błony śluzowe. Weterynarz sprawdził jeszcze węzły chłonne, które okazały się w porządku. 

- Był narażony na nadmierny wysiłek fizyczny? - zapytał. 

- Ostatnio nie miał więcej ruchu niż zwykle. Raz dziennie podaję mu Enarenal. 

- Jest szansa, że nie zjadł tabletki? 

- Nie... chyba nie - zawahała się pani Wasilewska - zawsze pilnuję żeby połknął wszystko. 

- A czy wymiotował? Miał luźne stolce, biegunkę? 

Kobieta zaprzeczyła. 

- Dzisiaj tylko raz się załatwił, w domu na podłogę. 

- Zjadł coś, co mogło mu zaszkodzić? - dociekał dalej lekarz. 

- Ależ w żadnym wypadku, panie doktorze - oburzyła się właścicielka. - Zawsze podaję Reymontowi karmę dla psów najwyższej jakości, taką z górnej półki. Pilnuję też, żeby nie podjadał smakołyków ze stołu. Jest alergikiem, ma bardzo delikatny układ trawienny, nie może jeść byle czego…. 

-Rozumiem - Adam odłożył na chwilę stetoskop. 

Pomacał jeszcze lekko wzdęty brzuch zwierzęcia. Pies cicho pisnął z bólu. Weterynarz jeszcze raz przejrzał elektroniczną dokumentację pacjenta. Zastanawiające było nagłe zaostrzenie objawów kardiologicznych. Adam nie wykluczał choroby wątroby lub trzustki. 

“Konieczne będzie badanie EKG, RTG, USG, morfologia i enzymy wątrobowe”- szybko układał w myślach plan działania - “na początek trzeba ustabilizować akcję serca… Sławiński jest lekarzem prowadzącym, doskonale zna pacjenta . Nie miał kiedy wyjechać na to szkolenie, tylko akurat w porze urlopów!”. 

Raymont, najwyraźniej zmęczony czynnym stawianiem oporu, spokojnie usiadł na stole. Jego klatka piersiowa poruszała się z szybkością formuły jeden, a zwisający długi język prawie sięgał pępka. W pewnym momencie wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Weterynarz spostrzegł, że pies bacznie mu się przygląda. Zupełnie jakby chciał mu coś przekazać... Adam poczuł gdzieś w środku blisko serca dziwnie znajome ukłucie, jakiego nie doświadczał od lat. Jego umysł zalała fala niesamowitych doznań zmysłowych. Były takie inne od wszystkiego. Poczuł niepokój zlokalizowany gdzieś w okolicy serca. Poczucie zagrożenia i bezsilność. Szybko zrozumiał, że doznania pochodzą od czworonożnego pacjenta, który próbuje się z nim skontaktować. 

„Ty mnie słyszysz?” - Adam bez większego trudu odszyfrował komunikat przekazany na poziomie zmysłowym. Czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. 

„ Tak” - usłyszał odpowiedź. Teraz koncentrował uwagę na każdym słowie. 

"Nie bój się, chcę ci pomóc. Od kiedy źle się czujesz?" 

W tym czasie Adam dalej badał psa, podczas gdy zrozpaczona pani Wasilewska śledziła każdy jego ruch. Pies zmrużył brązowe oczy i zamerdał ogonem. Odpowiedź długo nie nadchodziła. 

„ Wczoraj tak jakoś ciężko mi się zrobiło... Moja pani urządziła przyjęcie, upiekła kilka ciast. Bardzo lubię słodkie rzeczy. Wykorzystałem okazję, kiedy nikogo nie było w pobliżu... i zjadłem kawałek ciasta z czekoladą, które zostało na talerzu”. 

„Jak duży był ten kawałek?” - dopytywał się Adam, wyobrażając sobie przy tym porcję smakowitego ciasta. No jasne. Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? 

„No duży i jeszcze trochę dostałem od gości” - przyznał ze skruchą pies. 

Tym oto sposobem Adam odkrył przyczynę choroby Raymonta. Zatrucie teobrominą, która jest obecna w czekoladzie i ziarnach kakaowca, może mieć poważne konsekwencje, w cięższych przypadkach prowadzi nawet do śmierci. U zwierząt metabolizm teobrominy przebiega znacznie wolniej niż u ludzi, dlatego spożycie stosunkowo niewielkiej ilości czekolady stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia. Raymontowi podano tlen medyczny, leki nasercowe i przeciwdrgawkowe. Został podłączony do specjalistycznej aparatury monitorującej pracę serca. Wyniki badań laboratoryjnych potwierdziły diagnozę. Stężenie szkodliwej substancji w organizmie było tak duże, że gdyby nie szybka interwencja medyczna, pies mógłby nie przeżyć najbliższej nocy. 

- Nie wiem jak mam panu dziękować - płakała wzruszona pani Wasilewska. 

- To nic, proszę się nie martwić - Adam starał się uspokoić kobietę - najgorsze mamy już za sobą. 

Tego dnia wracał z pracy wyczerpany, ale jednocześnie zadowolony, z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego niezwykły dar, prawdopodobnie nie udałoby się uratować pacjenta. Pierwsze przejawy niesamowitych, wręcz paranormalnych zdolności dały o sobie znać, kiedy Adam skończył 8 lat. Kilkanaście miesięcy wcześniej uległ poważnemu wypadkowi podczas jazdy na rowerze i doznał rozległego urazu głowy. Ponad miesiąc spędził w szpitalu. Adam dość szybko powrócił do zdrowia. Zaczął znów uczęszczać do szkoły. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Do czasu. Zaczęło się od kilkuminutowych napadów nieświadomości, podczas których zastygał w bezruchu, kiwał się krześle w przód i w tył, był nieobecny i zamyślony. W jednym momencie otaczające przedmioty stawały się nieproporcjonalnie duże i nierzeczywiste. Wychowawczyni zwróciła uwagę rodzicom, że z chłopcem dzieje się coś niepokojącego. Adam zaczął mieć dodatkowo problemy z koncentracją, co przekładało się na pogarszające się problemy w nauce. Dopiero po dłuższym czasie zdiagnozowano u niego padaczkę. Krótko po tym chłopiec odkrył, że rozumie mowę zwierząt, a one jego. Zaczął rozmawiać ze swoim psem. Na początku uważał to za coś zupełnie normalnego. Dość szybko zrozumiał, jak bardzo się mylił. Rodzice nie uwierzyli mu, gdy opowiedział im o swojej dziwnej przypadłości. Wszystko uznali za kolejną dziecięcą fantazję. 

Adam postanowił nie wspominać nigdy więcej o swoich rozmowach ze zwierzętami w obawie, że zostanie uznany za wariata. W wyniku zastosowanego leczenia ataki stawały się coraz rzadsze, w końcu całkowicie ustąpiły po trzech latach od wypadku. Razem z padaczką Adam utracił również zdolność do porozumiewania się ze zwierzętami. Aż do dzisiaj.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Poszukiwania i nocne mary

Artur  Lachman nie należał do osób, które mają zwyczaj  siedzieć z założonymi rękami. Potrzebował adrenaliny, lubił kiedy wokół niego dużo się działo. W końcu nie bez powodu wybrał zawód dziennikarza. Ponadto pragnął robić coś dla innych. Może właśnie dlatego od samego początku pasjonował się dziennikarstwem śledczym? Temat seryjnego mordercy był dla niego wielka szansą, której nie mógł tak po prostu zaprzepaścić. Postanowił więc nie tracić zbędnego czasu i od razu po zakończeniu spotkania zabrał do roboty. Zaczął od przejrzenia w Internecie wszystkich informacji, które dotyczyły seryjnych morderstw kobiet na terenie Trójmiasta z ostatnich kilku miesięcy. Sięgnął również po gazety w formie papierowej. Postanowił, że jego artykuły będą się wyróżniać. Przede wszystkim powinny przyciągać uwagę czytelnika, jednocześnie muszą zawierać istotne informacje na temat śledztwa. Po ostatnich wydarzeniach ludzie byli przerażeni, bali się. Dostęp do informacji pozwala choć trochę oswoić się z

Kot Melkor

Pomimo natłoku pacjentów Adam Wierzbicki nie potrafił przestać myśleć o swoim nowym podopiecznym. Melkor przy nieco bliższym poznaniu okazał się całkiem sympatycznym, dostojnym kotem o ujmującym usposobieniu. Lśniące, zadbane futerko w kolorze czarno-białym nadawało mu szyku i elegancji. Czarna  “chusteczka” na łebku ala Zorro oraz czarna plamka na nosie sprawiały, że na pierwszy rzut oka wyglądem przypominał kociego bandytę, jednego z tych, którzy zawsze prowokują najwięcej bójek na osiedlu. Pozory jednak często mylą... Nie inaczej było przypadku Melkora, który odznaczał się wyjątkowo łagodnym usposobieniem, zarówno w stosunku do ludzi, jak i zwierząt.  Największe wrażenie robiły jego oczy - duże, bursztynowe, zwykle lekko zmrużone. Melkor swoim hipnotyzującym spojrzeniem potrafił  przeszyć człowieka na wskroś. Adam, który do tej pory nie miał za wiele do czynienia z kotami, poza życiem zawodowym rzecz jasna, żywił w stosunku do tych zwierząt uczucia mocno ambiwalentne. Z je

Morderstwo Malwiny Czereśniak

O 5. rano na obrzeżach Parku Oliwskiego znaleziono zwłoki młodej kobiety. Przypadkowy przechodzień, który wybrał się na spacer z psem, dokonał makabrycznego odkrycia. Kiedy spuszczony ze smyczy zniknął w krzakach i nie reagował na wołania, mężczyzna poszedł za nim. Przedzierając się przez ciemną gęstwinę, omal nie potknął się o ciało, które było częściowo przykryte liśćmi i kupką ziemi. Makabryczne znalezisko w Parku Oliwskim Kilkanaście minut później do Parku Oliwskiego zawitał cały zastęp funkcjonariuszy z oddziału kryminalnego. Teren ogrodzono taśmą policyjną. Technicy zabezpieczali ślady, podczas gdy młodszy aspirant Wejcherowicz przesłuchiwał przerażonego spacerowicza. Chwilę później na miejsce zdarzenia dotarł już komisarz Przybylski. Ogólny wygląd funkcjonariusza - niechlujny ubiór, zarost, podkrążone oczy, jak również bardzo wczesna pora- świadczyły niezbicie, że został wyrwany z głębokiego snu i w wielkim pośpiechu wychodził z domu. Przybylski postanowił nie tracić czas